ZAPYTAJ O:
CZARTER REJS SZKOLENIE HARMONOGRAM

Karaibska przygoda

Co zobaczyć i gdzie bywać? Rady eksperta.


Przez kilka ostatnich tygodni aplikacje podróżnicze dostarczają dziesiątek ofert atrakcyjnych przelotów na Karaiby. To skłania do zastanowienia się, czy nie spełnić marzeń o błękitnej wodzie i białym piasku inwestując w wyjazd – najlepiej połączony z przemierzaniem dziesiątek morskich mil.

Nie, nie – zdecydowanie nie jestem ekspertem od karaibskiego rozpasania, ale jeśli coraz częściej padają prośby o porady, trzeba jakoś zadaniu sprostać. Karaiby kojarzą mi się wyłącznie z parasolem oraz drinkami z palemką, a wodę lubię – najbardziej w wannie i basenie – ale kompletnie nie umiem jej używać za pomocą łódki. Sięgnęłam zatem po porady eksperta, który odpowiedział mi na najbardziej palące pytania. Ja skupiłam się na tym, które dotyczy samego wyjazdu i organizacji przelotu.

Karaiby to zdecydowanie więcej niż drinki z palemką!


Jak dolecieć na Karaiby?
Przede wszystkim warto zainstalować sobie wszystkie możliwe aplikacje, które przekazują oferty od rozmaitych przewoźników lub biur podróży. Trzeba też sprawdzać strony z przelotami, nie ukrywam, że najczęściej korzystam z takich, jak Kayak czy Skyscanner, ale bardziej polegam na aplikacjach. Na stronach zdecydowanie warto zakładać tzw. alerty, dzięki którym wszystkie najnowsze oferty wskoczą prosto na maila.

Jeśli chodzi o aplikacje, najbardziej lubię Wakacyjnych Piratów – tam też można nie tylko przeglądać wszystkie oferty (nie tylko na przeloty – także na całe pakiety wyjazdowe, hotele i bilety do popularnych atrakcji), ale ustawić sobie spersonalizowane alerty. Działają nieźle.

Trzecia opcja to sprawdzenie, które z polskich (i niemieckich – bo też wygodnie) biur podróży ma w ofercie loty czarterowe na Karaiby. Jeśli nie potrzebujecie miesiąca przygotowań, to można złapać naprawdę niezłe oferty. Jako przykład podam znajomą, która w pewien piątek kupiła bilety do Meksyku dla czteroosobowej rodziny za 1200 PLN… Można, serio. Trzeba się po prostu postarać i – niestety – spędzać na poszukiwaniach sporo czasu. Dobre rzeczy nie przychodzą w życiu zbyt łatwo. Kto nie chciałby być teraz na Barbados? Potem wystarczy się spakować (w ramach autoreklamy przypomnę, że pisałam już o tym, jak to zrobić z sensem) i polecieć. Reszta to już kwestia wyboru.


Gdzie mieszkać na Karaibach?
Oferty biur podróży i znajdowane w aplikacjach można zestawić sobie choćby z propozycjami Airbnb, które bywają wyjątkowo atrakcyjne. Można też rozglądać się na miejscu, co może nie jest najlepszym pomysłem, jeśli lecimy z małymi dziećmi, ale backpackersom nie jest już szczególnie obce. Oferta na Karaibach obejmuje rozmaite rodzaje noclegów, od prymitywnych chatek na plaży do luksusowych willi na wyłączność. Po raz kolejny powiem – z doświadczenia – że na takim właśnie Airbnb opłaca się spędzać regularnie trochę czasu. Można naprawdę fantastycznie trafić.

Można też oczywiście jako nocleg potraktować to, do czego zaraz przejdziemy na poważnie, czyli wynajęty katamaran. Według wielu osób to najlepsze, co może spotkać nas na Karaibach. Katamaran i żeglowanie dają nie tylko transport, ale wolność, możliwość nieskrępowanego zarządzania trasą i czasem oraz możliwość dotarcia do zakątków, w których bywają naprawdę nieliczni.

Katamaran na Karaibach – najlepsze lokum!
Ofert wynajmu katamaranów jest mnóstwo – można je wynająć już w Polsce i zagwarantować sobie święty spokój, można też popytać bezpośrednio po przylocie. Jednak dla osób, które nigdy nie żeglowały, koniecznością będzie wynajęcie jednostki pływającej wraz z obsługą. To na szczęście nie problem. Można to także zrobić już w Polsce, a nawet zapewnić sobie polskojęzyczną obsługę.


Rozsądna podróż przez wielki błękit
Tomasz Bednarczyk należy do tych nielicznych Polaków, którzy najlepiej czują się pływając między karaibskimi wyspami. To właśnie do niego skierowano mnie po porady dotyczące tego, jak ogarnąć żeglarski pobyt na Karaibach. Jego firma Pro-skippers dba też o tych, którzy samodzielnie wybierają się na Karaiby – Tomasz zawsze służy poradami. Nic dziwnego, żegluje od 1994 roku, gdziekolwiek żagle poniosą, czyli niemal wszędzie (gdzie jest woda!). Tomek to doświadczony kapitan jachtowy i motorowodny, instruktor żeglarstwa, a także współzałożyciel firmy Pro-Skippers Group – szkoły żeglarstwa i agencji najmu jachtów morskich. Tomka polecili mi wieloletni znajomi, którzy – w przeciwieństwie do mnie – uwielbiają moczyć kupry na rozmaitych wodach i o rozmaitych porach roku. Po tych rekomendacjach nie sposób mu nie zaufać. Okazuje się zresztą, że jest również autorem pierwszego, polskojęzycznego przewodnika dla żeglarzy – „Żeglowanie po Karaibach”.

– Z pokładu jachtu na Karaibach można zobaczyć bardzo wiele i dotrzeć tam, gdzie regularne promowe i lotnicze linie nie dotrą. Można też zobaczyć to, czego nie widać zza żywopłotu i basenu wersji all inclusive. Co roku mam okazję i przyjemność żeglować turystycznie katamaranami po wyspach morza Karaibskiego – szczególnie w obszarze Małych Antyli – od Martyniki do Grenady – opowiada Tomek.

Plaże, fantastyczna pogoda i błękitny bezkres – Karaiby mają same zalety
Podstawowe pytanie do Tomka brzmi zatem: czy będąc jedynie średnio zaawansowanym żeglarzem, można w ogóle myśleć o tym, by żeglować po karaibskich wodach?
Tomek nie ma szczególnych wątpliwości. – Tak, pod warunkiem, że średnio-zaawansowany to taki, który ma już kilka przez siebie prowadzonych rejsów morskich, na wodach o statystycznie bardziej wymagających warunkach morskich, jak choćby Grecja, Kanary czy Bałtyk. Chorwaccy żeglarze mogliby być czasami zaskoczeni falą atlantycką.  Jako czystej krwi turysta – czyli nie załoga (crew), a gość, choć przeważnie każdy gość trochę garnie się do pracy przy obsłudze jachtu – to może być i wcale nie zaawansowany, bo od tego jest jego choćby średnio zaawansowany skipper – tłumaczy Tomek.

Czy nawet gdy posiada się szersze uprawnienia, warto wypuszczać się na te wody bez lokalnego (lub doświadczonego w rejonie) wsparcia? – Można tak zrobić i wielu naszych klientów tak zrobiło, ale mając olej w głowie przygotowali się wcześniej: co, gdzie i jak. Można też popytać i podłączyć się ze swoją załogą do flotylli, czyli popłynąć za jachtem prowadzącym– wyjaśnia Tomek. Dla ostrożnych prowadzi webinar, który pomoże ułożyć sobie wszystkie informacje w głowie.

A co z tymi, którzy na Karaiby chcieliby wybrać się z dziećmi? Okazuje się, że młodzi żeglarze to częsty widok na katamaranach. – Nie ma problemu z pływaniem z dziećmi! Widziałem na pokładach nawet roczniaki, choć to chyba akurat lekka przesada. Ale już taki pięciolatek bawi się podczas rejsu fantastycznie. Wiele zależy oczywiście od wybranego regionu – im spokojniejszy (trzeba zwrócić uwagę na zafalowanie i odległości), tym lepiej. Choć dla dzieci zdecydowanie polecam żeglowanie po British Virgin Islands – tłumaczy Tomek.

Katamaran to idealny środek lokomocji dla wszystkich – dorosłych i dzieci
Nurtujące bywa także pytanie o bezpieczeństwo. Choć Karaiby kojarzą się wyłącznie z rajem, warto wiedzieć, czy trzeba czegoś szczególnie się wystrzegać. – Karaiby są bardzo bezpieczne, choć w miejscach biedniejszych, mniej cywilizowanych nie można przesadzać z prezentacją wartości swojej kieszeni. Na szczęście panuje tu też ogólna samokontrola i dbałość o turystę, w końcu ludzie żyją z pieniędzy, które podróżnicy i żeglarze wydają tu co roku.  pieniądze, które tu wydaje co roku. Na terenie prywatnych wysp (Mustique, Petite St. Vincent, Palm Island) jest naprawdę bardzo bezpiecznie. Tu nawet porzucony na plaży portfel ma szansę błyskawicznie znaleźć się w recepcji hotelowej – uspokaja Tomek.


Plan podróży – bajeczna Martynika
Czas pomyśleć o trasie – to od niej zależy, czy poznamy dzikie Karaiby. Niektórzy wybierają odludne miejsca, inni wolą zaznać nieco luksusu i trzymać się cywilizacji. Według Tomka, Martynika to właśnie Karaiby w wersji wielce ucywilizowanej. – My żeglarze ciągniemy zazwyczaj na południe, do zatoki Le Marin. To jedna z największych baz czarterowych na Karaibach, gdzie w tle rozległej mariny kołysze się las masztów jachtów stojących tu na kotwicach. Nie dla wszystkich starczy miejsca przy pomoście, a i „dutków” w kieszeni na opłaty – śmieje się Tomasz. To prawda – czasem bywa drogo.

Marina du Marin to nieformalna mekka żeglarzy tego regionu. Niepisanym, żeglarskim centrum jest tu restauracja „Mango Bay”. Polecam zdecydowanie – dostaniecie tu najlepsze i największe żeberka na Karaibach! – opowiada Tomek. – Marina to meeting point dla żeglarzy kończących i rozpoczynających swoje morskie wojaże. Znajdziecie tu wiszące ogłoszenia dla i od autostopowiczów i „włóczęgów” żeglarskich typu find crew i find yacht. Można sobie świetnie zorganizować czas – tłumaczy Tomek.


St. Lucia – całe morze przyjemności
St. Lucia to synonim aktywnej zabawy. – Stajemy jachtem na boi w cieniu małych „pitonsów” (Petite Pitons) w głębokiej Soufriere Bay, obok miasta Soufriere. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to wygasły wulkan – chyba najbardziej pocztówkowe wspomnienie z wakacji na tej wyspie – opowiada Tomek.

– Ambitni mogą się wspiąć na „pitonsy”. To jednak jest legalne tylko z przewodnikiem i koniecznie w mocniejszym obuwiu – boso lub w klapkach dadzą radę jedynie tutejsi mieszkańcy i może Cejrowski – śmieje się Tomek. Warto zadbać o odpowiednią ilość czasu – strome wejście zajmuje około dwóch godzin w obie strony i wymaga nieco więcej, niż przeciętnej tężyzny fizycznej. – Zapewniam, że nagroda w postaci satysfakcji i rzutu okiem na zatokę, jest bezcenna – zapewnia Tomek.

Nasz skipper opowiada jednak i o innych rozrywkach. Masowe wycieczki – bez wymagań sprzętowych i kondycyjnych, udają się też na wyprawę do wodospadów, ogrodu botanicznego oraz na czynne wulkaniczne pole – z mocno siarkowym zapachem (lecznicza kąpiel również możliwa). – Przy odpowiednim kierunku wiatru, dość często w mieście i zatoce niesie się po nozdrzach souphur i dioxide, nazwa miasta Soufiere nie jest przypadkowa. A samo miasto – żywe, pełne usług, choć biedne i ze słabą infrastrukturą. Inwestorów nie widać tu od lat. Wyspę dalej jest już bardziej rozwinięty Kingstown – stolica St. Vincent i Grenadynów – opowiada Tomek.


St. Vincent – niesłuszna zła sława?
– St. Vincent to symbol pełnego karaibskiego „rozczochrania”, gdzie przewodnicy potrafią straszyć, iż z biedy wyrosła tu agresja i złodziejstwo – relacjonuje Tomek. – Prawda jest zupełnie inna – przecież z biznesu na turystach, szczególnie tych żeglarskich, tu się głównie żyje. Niewidzialna ręka wzajemnej kontroli i dbałości o rynek trzyma tu porządek. Ten turystyczny i prywatny biznes (nie wypada prosić o pokwitowanie), to paciorki, pamiątki, warzywa, owoce, ryby, wycieczki, usługi portowe (choć portów brak) – tłumaczy Tomek. – Na wsi to z roli się jeszcze żyje. Dokładniej, to z uprawy „gandzi” na eksport („niewiele, na własny użytek” – jak rezolutnie zeznał mi jeden „zadymiony”) – śmieje się Tomek.

Po St. Vincent warto się jednak trochę lepiej rozejrzeć. – W ciemnej od wulkanicznego piasku zatoce Wallilabou na St. Vincent dojrzycie z wody resztki szubienicy, przy której harcowali „Piraci z Karaibów”!  Mieszkańcy rzewnie wspominają czasy, kiedy kręcono tu film – mieli wtedy pracę. Na dowód tego pokazują swoje zdjęcia z planu. Jeszcze tylko resztki dekoracji i fotosów w szopie przypominają, że coś się tu działo. Co „coś” sukcesywnie zanika – nikt nie zaopiekował się dekoracjami, które zostały na pastwę natury – opowiada Tomek.

Gdzie iść? Tu wpada nam rodzinny akcent. – Trzeba oddać cześć przybytkowi „U Antka”, w lewej części zatoki Wallilabou. To kultowe miejsce zostało wypromowane przez polskie załogi marketingiem szeptanym, bez inicjatywy i zgody Antka. To lokal barowy, już pozaklasowy, pełen trunków z Polski rodem – opowiada Tomek. – Króluje tu zresztą żubrówka, a stan magazynowy jest uzupełniany na bieżąco przez polskich klientów (przewaga płci męskiej). Oczywiście i rum leje się strumieniami, podobnie jak polska muzyka (głównie rockowa) sączy się z głośników. Antek pozwala niemal na wszystko, łącznie z zastępowaniem go przy polewaniu. Klimat imprez zależy od uczestników, a knajpa „U Antka” bywa często zamykana jako ostatnia – otwarta jest do ostatniego „gościa”. Na pewno poznacie, że „nasi tu byli” – śmieje się Tomek.


Płyń, gdzie tylko oczy poniosą
Tomek o Karaibach mógłby opowiadać nieustannie. Poza trzema kluczowymi punktami na Karaibach wymienia jeszcze kilkanaście innych. Zdecydowanie upiera się przy wizycie w Parku Narodowym Tobago Cays, otoczonym rozległą Horse Shore Reef. W parku można podziwiać lokalne żółwie, a kolację zapewnią wam… pływające knajpy! Tomek poleca szczególnie Mr. Lobster, a każe uważać na Mr. Wonderfull, który manipuluje polskimi klientami ze szczególnym sprytem (podobno „Polish never say no”).

Poleca też Mustique – wyspę bogaczy. Prawdą jest, że bywa tam Mick Jagger. – W styczniu 2017, kręcił się raz, w prostej koszuli i szortach, po opustoszałym małym lotnisku dla prywatnych samolotów, żegnając swoich gości, a i ja akurat byłem tam, dopełniając formalności celno-paszportowych. Musiałem skorzystać z okazji, aby uścisnąć dłoń i zmienić kilka grzecznościowych słów. Spotkanie z legendą (jakże dobrze zakonserwowaną), zapamiętam na bardzo długo – opowiada Tomek.


Przyznam, że uraczona licznymi opowieściami, poważnie zastanawiałam się nad zmianą kierunku mojej tegorocznej podróży – przypomniałam sobie na szczęście o przechyłach, rekinach i upałach – ale nie wykluczam, że przyjdzie taki moment, gdy ponad relaks na pustyni przedłożę katamaran i wyprawę przez wielki karaibski błękit. Bo czemu nie?


Kraków, 29 maja 2017
Autor: Agata Połajewska
https://igimag.pl/

Zobacz także:

Newsletter

Zapisz się na Newsletter